Koncert World Orchestra for Peace
„Hydra stugłowa”, „dzika bestia”, a nawet „mordercy” – w komentatorach (a często są nimi opisujący je dyrygenci) zespoły orkiestrowe potrafią wyzwolić zaskakującą inwencję. Orkiestra symfoniczna faktycznie jest organizmem niezwykłym. Kilkadziesiąt albo więcej osób, najróżniejszych, młodych i starszych, gwałtownych i flegmatycznych, wesołków i ponuraków, wierzących w swe powołanie lub wierzących jedynie w swe kontrakty, często pochodzących z różnych krajów i z całkiem odmiennym bagażem doświadczeń, musi podporządkować się jednej idei – idei muzyki, jaką ma w sobie dyrygent. Dla jednych jest to spełnienie, dla innych – frustracja. Nic co ludzkie nie jest orkiestrze obce.
Dyrygent to również ognisko potencjalnie zapalne. Jego zadaniem jest iście magnetyczne przekonanie do własnej wizji, przekonanie tej – właśnie! – hydry stugłowej, której wszystkie oczy patrzą wprawdzie w tym samym kierunku, ale każda para inaczej, pod innym kątem. Dokonać zaś tego musi z autorytetem i precyzją, by nie było miejsca na wątpliwości, by każdy muzyk wiedział „jak” i „dlaczego”, i by to zrozumienie całego dzieła mogło następnie zostać przekazane publiczności. Wszystko to zaś w ciągu ledwie paru godzin prób.
Powołana przez Georga Soltiego (sir Georga Soltiego – jakże znaczące jest zespolenie w tej postaci angielskiego tytułu, niemieckiego brzmienia imienia i węgierskiego nazwiska), a po jego śmierci prowadzona przez Valery’ego Gergieva, World Orchestra for Peace dźwiga więc cały balast związany ze specyfiką orkiestrowego organizmu, podporządkowując go jednak – czy raczej wykorzystując – do głoszenia zawartego w jej nazwie przesłania. Incydentalnie zbierająca się Orkiestra, w tym wypadku złożona z muzyków pochodzących z kilkudziesięciu krajów i kilkudziesięciu różnych zespołów, staje się zatem świadectwem zgodnego przełamywania wszelkich uprzedzeń, pretensji, odmienności, zwykłej irytacji, które tak często towarzyszą ludziom w pracy w trudnych zbiorowościach i tak często leżą u podstaw rodzących się konfliktów – przełamywania ich dla osiągnięcia wspólnego celu, dla kreacji. Zespół ten zagrał 1 września, w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, w krakowskim kościele świętych Piotra i Pawła. W programie znalazło się prawykonanie Preludium dla Pokoju Krzysztofa Pendereckiego (utwór przejrzysty i ciekawy, z chorałowo brzmiącymi częściami skrajnymi) oraz V Symfonia Gustava Mahlera. Publiczność w kościele tak wyjątkowa, jak i sama okazja: od kombatantów po dyplomatów. „Zwyczajna”, czyli prawdziwa publiczność tym razem znalazła się głównie przed ekranami telewizyjnymi (koncert był transmitowany na krakowskim Rynku Głównym oraz w TVP 2).
Preludium tudzież Symfonia Mahlera mogły się podobać bardziej lub mniej, fakt, że we wciąż otchłannej akustyce – mimo na pewno cennego akustycznego ekranu zawieszonego nad Orkiestrą (strach pomyśleć, jak byłoby bez niego!) – ginęły szczegóły interpretacji, a zniekształceniu uległa też proporcja brzmień, mógł nawet męcząco irytować – efekt jednak celował gdzie indziej. Oto przed nami setka najróżniejszych osób zgodnie zmierzyła się z wymagającym dziełem w równie wymagających warunkach, wspólnie doprowadzając projekt do finału i wydając owoc w postaci kreacji wielkiej symfonii, najbardziej abstrakcyjnej ekspresji ludzkiego ducha. Publiczność bez wahania nagrodziła muzyków stojącą owacją. Znaczącemu przesłaniu Orkiestry trudno ukazać się bardziej wyraziście.
(Jakub Puchalski)
World Orchestra for Peace / Światowa Orkiestra dla PokojuTagi: 1939, koncert, Kraków, Krakowskie Biuro Festiwalowe, World Orchestra for Peace